Od kiedy przeczytałem swoją pierwszą książkę science-fictione jestem zafascynowany gwiadami. W ciepłe, letnie noce udaję się czasem po zmroku za miasto. Tam widać je wspaniale. Fascynuje mnie ten ogrom. Gdy uświadamiam sobie, że gażda mała kropeczka to olbrzymie słońce, w którym wrze od nuklearnych reakcji - moje ciało przechodzi dreszcz. Nie umiem tego wytłumaczyć... czuję się mały i nic nie znaczący ale mimo to wielki - bo uświadamiam sobie rzeczy, o których moi protoplaści nie mieli pojęcia. Ciekawe co będą sobie uświadamiać moi dalecy potomkowie. Zakładając oczywiście, że takich będę miał. Z demograficznego punktu widzenia jeden syn to zbyt mało by mieć co do tego pewność.
Zazdroszczę kolejmym pokoleniom, że dane im będzie żyć w czasach jeszcze ciekawszych pod tym względem. Może to naiwne, może to myślenie małego chłopca ale ja wierzę w ludzką ekspansję w kosmos i wyprawy na inne światy. Wierzę, że to nastąpi.
... no dobra wracam na Ziemię. Napiszę jeszcze tylko, że księżyc niedługo wejdzie w fazę pierwszej kwadry, (może akurat ktoś chciałby o tym wiedzieć ;)